Ja chcę wrócić do Niemiec, mieszkałam tam dwa lata, tam urodziła się moja córka.

W Polsce sypią mandaty, bo ktoś pojechał sobie umyć samochód do myjni samoobsługowej. Czy naprawdę w takim przypadku mandat był potrzebny. Po raz kolejny ciśnie mi się na usta stwierdzanie, że nadmiar władz w niewłaściwych rękach prowadzi do tragedii. Może w tym przypadku tragedia nie jest wielka, jakieś 500 zeta na minusie. Ale tak naprawdę to jest działanie na szkodę państwa, i ten policjant powinien iś do pierdla, bo jeżeli kilku kierowców umyje samochody w tej myjni, to jej właściciel zarobi trochę grosza, bez szkody dla innych, bo w myjniach samoobsługowych nie trzeba podchodzić za blisko do drugiego człowieka.

Żeby dać przeżyć innym ciężkie czasy, czy nie o to chodzi w akcji BIZNES#WALCZY? Niedługo wytoczy jeszcze cięższe działa. Był już protest samochodowy, bo przecież gromadzić się nie można w więcej niż 2 osoby. A teraz okazuje się, że kosmetyczka czy fryzjerka z Gdańska, pomimo zakazu, otworzyła salon. I powiedziała, że ma głęboko w nosie zakazy, bo są nielegalne. Rząd nie chce wprowadzić stanu nadzwyczajnego, bo wtedy te ich wymarzone wybory na pewno trzeba by odłożyć. Dodatkowo właściciele firm mogliby się obiegać o odszkodowania. A tak wiszą w powietrzu, pracować nie mogą, a tym samym nie mogą zarabiać. Dlatego pani fryzjerka z Gdańska powiedziała; stop, nie! Niech przychodzą i wlepiają mandaty, mandaty są nielegalne bo nie ma ku ich wlepianiu wystarczających podstaw prawnych, o czym grzmi w mediach społecznościowych adwokat Giertych. A dzieci chcą jeść, nie interesuje ich, że w kraju szaleje epidemia.

Z tego co słyszę, szykuje się więcej takich aktów. Moja koleżanka, właścicielka sklepu w jednym z miast na Śląsku, tez niedługo otworzy swój sklep, wcale nie spożywczy. Bo opłata za czynsz, jakieś 6 tysięcy złotych miesięcznie, sama się nie zapłaci.

Nie trzeba nawet otwierać wiadomości, wystarczy przeczytać same tytuły, by złapać się za głowę. I pogratulować sobie, że nie jest się biznesmenem, albo zwykła bizneswoman. „Banki odmawiają gwarantowanych przez państwo pożyczek”, „Państwo chce sprawdzać, czy korzystający z tarczy antykryzysowej nie oszukują”… Przedsiębiorcy borykają się ze stertami dokumentów, by albo uzyskać pomoc finansową, albo nie. Bo jeżeli kiedyś miałeś/miałaś jakieś niedogadane sprawy ze skarbówką albo ZUS-em, to z definicji pomoc ci się nie należy.

Tymczasem w Niemczech… Żadna uczciwie działająca firma nie upadnie, zapowiada niemiecki rząd. I nie są to czcze obietnice. Przytoczę opowieść znajomego znajomego, który ma firmę w Polsce i w Niemczech. W swojej polskiej firmie zatrudnia 20 pracowników, i żadna pomoc mu się nie należy. Niemiecka firma jest jednoosobowa, i opiera się na sprzedaży określonych usług. Na konto niemieckiej firmy, bez wypełniania jakichkolwiek dokumentów, wpłynęło 14 tysięcy euro, żeby miał pieniądze na dalsze funkcjonowanie. To pokazuje różnicę między krajami, które dzieli jedynie rzeka jako granica.

Program, który uratuje niemiecką gospodarkę nazywa się Kurzarbeit. Powstał po II wojnie światowej z myślą o pomocy pracownikom w chwilach szczególnie trudnych dla przedsiębiorstw, takich jak klęski żywiołowe czy brzemienne w skutki kryzysy gospodarcze. Jednym z założeń jest to, że w tych trudnych momentach niemieckie firmy przestają płacić swoim pracownikom, nie muszą też wtedy przychodzić do pracy. Równocześnie aplikują o specjalną pomoc od państwa. Polega ona na rekompensacie pensji dla pracowników. To zresztą nie jedyna pomoc. Rząd zrekompensuje przedsiębiorcom inne straty, na przykład czynsze za lokale.

Podobne programy osłonowe przygotowało wiele krajów, dotkniętych epidemią koronawirusa. Na przykład Wielka Brytania zdecydowała się na tzw. basic income, czyli wypłaci każdemu siedzącemu w domu na dupie i przestrzegającemu lockdownu obywatelowi pewną kwotę (czytałam kwocie o 2,5 tysiąca funtów, ale muszę to jeszcze potwierdzić). By miał za co jeść i opłacić rachunki, chociażby czynsz za mieszkanie, a są to kwoty wcale niemałe.

I pomyśleć, że i w Niemczech i w Wielkiej Brytanii kiedyś mieszkałam. A potem wróciłam pod Polski.