Nie może być inaczej. Musi być o mamach. Od razu przepraszam wszystkich, którym nie zalajkowałam zajęcia z Mamą 😉 starałam nie jak mogłam, ale nastąpiła niewyróbka.

Od wielu wielu lat mojej Mamy nie ma. A czas nie goi żadnej rany. Może na chwilkę ją zabliźnia. Tylko po to jednak, że gdy się przy tym strupku podrapie nawet lekko, od razu zaczyna boleć. Że tak bardzo chciała żyć…

No proszę, i łzy już lecą. Bo naprawdę tak bardzo chciała żyć. No i że nie poznała mojej córeczki. Że gdy umarła, była młodsza niż ja teraz. Że nie mogę z nią pogadać. I że chociaż czekała w oknie, aż wrócę wieczorem, to nie robiła z tego wielkiego problemu. Nawet gdy po maturze upiłam się w sztok, a koledzy oparli mnie o furtkę i uciekli.

Szkoda, że nie przeczytała żadnej z moich książek. Bo to dzięki niej i jej staraniom miałam swój pierwszy magnetofon (wtedy jeszcze kasetowy, taki czarny, mały). To właściwie był nie tyle magnetofon a dyktafon, bo ja wtedy stawiał pierwsze, i drugie kroki jako młoda dziennikarka na rubieży.

Była lepsza niż superglue, bo to Ona sklejała naszą rodzinę. Gdy odeszła zabrakło spoiwa, posypało się. Próbowaliśmy to znowu sklejać, łatać… Skutek nie zawsze był taki, jak byśmy tego chcieli.

Tato, siostrzyczko w Irlandii, braciszku w Kluczborku…

Fajną mieliśmy mamę, prawda?