Największe wrażenie robi ogromna lipa. Naprawdę wielka. Pierwsze skojarzenia to oczywiście Jan Kochanowski i Czarnolas. Tu na chwilkę zatrzymam się, by opowiedzieć tę historię poprawnie. Od początku.

Raz w roku pojedź w miejsce, w którym jeszcze nigdy nie byłeś. To słowa Dalajlamy. W tym roku postanowiłam go posłuchać. Miało być tak pięknie 😉 Puławy, Otwock, Szprotawa, Żary i kilka innych, odwiedzanych pierwszy raz miejscowości, w ramach spotkań autorskich. Plany pokrzyżował COVID-19.

Niemal 3 miesiące siedzenia na czterech literach dały mi w kość, chociaż inni mieli gorzej. W tym czasie coś tam mi się udało zrobić, coś napisać. Powstała, między innymi, ta strona całkiem obfita w treści. Aż w końcu powiedzonko: wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej, mocno się zdewaluowało. Jego miejsce zajęła natrętna myśl: gdziekolwiek, byle dalej od domu. I trach! Trafił się wyjazd, na krótko, za to – jak na Polskę, daleki.

Lubelszczyzna, okolice Łęcznej, Puchaczowa, Majątek Rutka. Kusiła już sama nazwa. Pachnąca historią, szlachecka. Po wjeździe na szutrową drogę płot, a za nim stado koni. Prawdziwe stado, kilkanaście, a może nawet kilkadziesiąt niewielkich koników. Hucuły? Nie, raczej konik polski.

  • Tak, koniki polskie – potwierdza potem właścicielka, pani Maryla. – I to nie trzymane w stajni, tylko na łące.

Koniki, pastwiska, zielone połacie łąk to niewątpliwie wielki atut tej okolicy!

No i ta lipa. Żeby na nią trafić, trzeba obejść główny budynek. Tam króluje. Piękna, wysoka, rozłożysta. Królowa drzew w całym swoim majestacie.

  • Poprzednia właścicielka chciała ją wyciąć. Wtedy jej powiedziałam, że gdy zniknie lipa, to my tej ziemi ni kupimy. I została – pani Maryla jest dumna z pięknego drzewa, co nie dziwi.

Aż tu nagle, zza lipy wzbija się w niebo wielki ptak. Bocian. Na podwórku, ledwo kilkanaście metrów od domu. Bo za pensjonatem, stylizowanym na styl szlachecki, stoi dom mieszkalny w podobnej konwencji. Z poddasza pewnie można zerknąć do gniazda, skąd wstają trzy łakome dzióbki na cienkich białych szyjkach. Tyle widać z dołu, bo bocianiątka już podrośnięte.

  • A takie bociany to mocno brudzą pod gniazdem – pytam pani Maryli, bo poprzedniego dnia spierałam się o to ze znajomym. Ja upierałam się, że nawet jak brudzą, to tylko trochę, ów znajomy forsował tezę, że bardzo. Wyszło na jego!
  • O tak, mocno brudzą – przyznała pani Maryla. – A gdy młode już podrosną, dla dorosłych bocianów brakuje miejsca w gnieździe, siadają wtedy na kominie i cały dach też jest brudny. Ale przecież nie wyrzucimy bocianów. Były tu od zawsze.

Za te słowa jeszcze bardziej ją polubiłam, bo nie wszyscy ludzie podzielają jej opinię. Wolą raczej płoszyć ptaki, wyganiać dzikie zwierzęta, a nawet wycinać drzewa, żeby im zeschłe liście nie zalegały na trawniku.

Mamy więc stado koników polskich, majestatyczną lipę i gniazdo bocianów. To samo już wystarczy, żeby polubić Majątek Rutka.

A gdy do tego dodać jeszcze krowie i kozie sery podpuszczkowe, robione przez panią Marylę, to obraz staje się pełny. Chociaż może być jeszcze pełniejszy, bo niedługo na pastwiska wrócą owce wrzosówki. No i słyszałam coś o białogrzbietych krowach. Zresztą, z czegoś pani Maryla musi robić te sery.

Przepyszne! Można jeść na miejscu (razem z pasztetem z gęsi i cebularzami), a można kupić i delektować się nimi w domu, podzielić cudownym smakiem z rodziną, przyjaciółmi, sąsiadami…

Wystarczy! Mam nadzieję, że macie pod powiekami ten obraz. Ja tam na pewno wrócę. Może nawet jeszcze w tym miesiącu.