Szła przed siebie, a z oczu płynęły jej łzy. Potykała się o wrastające w ścieżkę korzenie drzew, tak jak wcześniej potykała się o wystające kostki brukowe Nawet nie zauważyła, kiedy miasto przeszło w park, a później w las. Szła przed siebie, nie patrząc, gdzie idzie i niewiele widząc. Wiedziała tylko jedno. Wygnali ją. Kazali jej się wynosić. Iść precz.
Czy spodziewała się tego? Chyba tak…Od dłuższego czasu wiedziała, że jest niepotrzebna. Nikomu. Miała jednak nadzieję, że pomimo tego ktoś się nad nią pochyli. Weźmie pod uwagę, Że dla kogoś wciąż jest ważna!
Zaszklone łzami oczy nie dostrzegły zagradzającego drogę korzenia. Upadła.
- Może to i lepiej – pomyślała.
Nawet do głowy nie przyszło jej, by rozetrzeć bolące kolano, z którego powoli, delikatnie sączyła się krew. Zdziwiona spojrzała na czerwoną strużkę Wzruszyła ramionami i z wysiłkiem podniosła się. Zaraz jednak z powrotem usiadła, opierając się plecami o drzewo. To samo, którego korzenie wcześniej powaliły ją na ziemię.
Co za różnica gdzie usiądzie? Miejsce dobre jak każde inne. Odgarnęła z czoła kosmyk siwych włosów. Na ręce również zobaczyła krew. Skąd się tam wzięła? No tak, nie tylko korzenie zachowywały się wobec niej wrogo. Pewnie jakaś niedopatrzona gałązka uderzyła ją tuż nad brwią, blisko oka. Ona jednak nawet nie tego poczuła. Czy jeszcze coś czuje? Zamknęła oczy…
Szerokie korytarze wydziałów, pełne rozgadanego gwaru, jasne sale wykładowe. O tak! Na uczelni czuła się najlepiej. W ferworze dyskusji prowadzących jasno do celu, a czasami donikąd. Czystych idei, nie skażonych jeszcze ponurą nielekkością bytu codziennego. O tak. Tam jej słuchali, uczyli się o niej, szanowali. Przynajmniej na początku. Życie akademickie, przestrzeń pierwszych oczarowań i pierwszych rozczarowań.
- Wydoroślej – słyszała wtedy. – Idź, poznaj prawdziwy świat, prawdziwe życie. Nie to tutaj, zamknięte pod ochronną kopuła akademickiej dyskusji. To prawdziwe, szorstkie, brutalne.
Poszła więc. Uznała, że zrobi karierę prawniczą. Bo jak nie tam, to gdzie? Przecież prawnicy stoją na straży porządku tego świata. Głowy mają pełne kodeksów, a każdy kodeks opisuje ład, porządek i prawość. Prawość, prawo… blisko jednemu do drugiego. Powinno być blisko. Bardzo blisko.
Rozczarowanie przyszło szybko i mocno zabolało. Prawniczy światek okazał się żałosny. Prokuratorzy dopuszczali się wszelkich sztuczek, by doprowadzić do skazania upatrzonej ofiary. Jedne dowody gubili, inne fabrykowali, a świadków zastraszali. Rozczarowanie było tak mocne, że i adwokatom i sędziom przyglądała się podejrzliwie. Nie pomyliła się wiele. Palestra nie miała skrupułów, miała za to podwójną moralność. I rzadką umiejętność żonglowania faktami: ten przyda się mojemu klientowi, a ten nie… Wina, zbrodnia i kara nie miały znaczenia.
- Taką mają pracę – myślała sobie na początku.
Nie potrafiąc patrzeć przez palce, usprawiedliwiała. Wyrozumiałości nie wystarczyło jednak na zbyt długo. Jej ostatnią nadzieją byli sędziowie. Na początku cieszyła się, że dobrze trafiła. Do czasu, aż dostrzegła mocno zakrapiane kolacyjki z oskarżonymi i ich adwokatami i grube, wypchane koperty, wpychane wcale nie ukradkiem w szerokie kieszenie togi. Nie wytrzymała, gdy usłyszała, jak jeden z sędziów narzeka na zawartość, chociaż kwota włożona w tę właśnie kopertę robiła gigantyczne wrażenie.
Zaczynając przygodę z prawem przeczuwała, że może to nie być dobry wybór. Czarne stroje sędziów skojarzyły się jej z innym czarnym przyodziewkiem. Z sutanną. Gdy tylko wpadła na ten pomysł, świat od razu stał się jaśniejszy Wiedziała, że tam powinna zacząć. Na „bożych” ludziach nie mogła się przecież zawieść.
Pierwszym sygnałem ostrzegawczym stały się również koperty. Wszechobecne. Załamało ją to, ale brnęła dalej. Z tym, że dalej było jeszcze gorzej. Fałsz, obłuda, zakłamanie… I pazerność!
Nie, nie wszyscy byli źli. Dostrzegała też tych dobrych, którzy sutanny nie włożyli przypadkowo. Było ich jednak tak niewielu, a ich głos był wołaniem na puszczy.
Wtedy przeżyła pierwsze załamanie. Trafiła do szpitala. To było jak symboliczne przejście Rubikonu. Wokół niej krążyli ludzie w białych kitlach. Dlaczego do razu tego nie odkryła. Biel jest oznaką niewinności. Stoi w przeciwności do czerni. Chciała wierzyć, o jak bardzo chciała wierzyć, że pod każdym białym strojem kryje się czysta biała dusza.
Gdy przestały działać podawane przez lekarzy prochy, i gdy odzyskała pełną świadomość, przekonała się jak bardzo jest w błędzie. Znowu koperty, znowu kłamstwa, bezduszność i cynizm tak niespójny z przysięgą Hipokratesa i gadaniem o pomaganiu innym. Uciekała tak szybko, że złamała nogę i zajęło jej jeszcze wiele miesięcy, by się z tego światka wyplątać. Jej Rubikon okazał się Styksem.
Nie wiedziała, gdzie szukać, dlatego brnęła na oślep. Z nauczycielami pozostała dłuższą chwilę, głównie z sentymentu dla akademickiej przeszłości. Starała się przymykać oczy na głupotę, niesprawiedliwość i oportunizm, jednak przymykanie oczu nie było jej mocną stroną. Szukała dalej.
Wymyśliła, że odpowiedzią będzie biznes.
- Tu na pewno panują przejrzyste reguły. Rządzi pieniądz, i dla wszystkich jest to jasne.
Okazało się, że nie do końca. Krętactwa, oszustwa – nie tylko podatkowe- donosicielstwo i wszechobecna korupcja doprowadziły ją niemal do zawału. Z rozpaczą w sercu szukała dalej.
Polityka? Miała wobec niej wiele obiekcji, postanowiła jednak spróbować. Podejrzewała, że nie jest to trafny wybór, jednak tak niewiele opcji pozostało. Patrzyła z niedowierzaniem, a każdy dzień w polityce dodawał jej siwych włosów i zmarszczek na pięknej niegdyś twarzy. Bawiący się w tę grę byli skłonni dopuścić się każdej niegodziwości. W ich repertuarze mieściło się świństwo, kłamstwo, szalbierstwo, podłości, przekupstwo, krętactwo… Dobro innych mieli głęboko w dupie. Liczyła się tylko władza i pieniądze. Czasami razem, czasami godzili się na jedno, albo drugie. Nikt jej tam nie potrzebował, nikt nie chciał. Nikt się z nią nie liczył, wszak nie przystawała do ich standardów. Uciekała szybko. Nóg wprawdzie nie połamała, na sercu było jej jednak coraz czarniej i straszniej.
Dziennikarze! Dlaczego wcześniej o nich nie pomyślała. Skoro pierwsza, druga i trzecia władza zawiodły ją, odnajdzie się w tej czwartej. Ujrzała światełko w tunelu, bo na początku trafiła do kilku porządnych redakcji. Rzetelnie sprawdzano uzyskiwane informacje, nie goniono za tanią sensacją. Miłe złego początki, jak się później okazało.
Najpierw powoli zaczęto „podkręcać” rzetelne informacje, bo takie sprzedawały się lepiej. Patrzyła, przecierając oczy ze zdumienia, jak dziennikarstwo zamienia się w propagandę. Nie liczyły się fakty. Półprawdy, niedomówienia, manipulacje stały się codziennym porządkiem mediów.
Najgorsze przyszło jednak, gdy pojawił się internet. Dziennikarz musiał się przynajmniej podpisać pod tekstem, nie każdy chciał schować się za pseudonimem. Sieciowa anonimowość pozwoliła wylewać na innych kloakę kłamstw, szambo pomówień, rynsztok wyssanych z palca plotek. „Pajęczyna” przyjmowała wszystko.
Wtedy załamała się ostatecznie. Nigdzie nie było dla niej miejsca. Pozostał dom starców. Ale i z niego ją wyrzucono, gdy domagała się uczciwości, szacunku i poszanowania godności. Nikt tego nie chciał, dlatego usłyszała:
- Wynoś się! Precz!
Siedziała oparta o chropowatą korę i płakała. Nie nad sobą. Siebie już dawno spisała na straty. Płakała nad światem, nad tym, co zostało gdzieś za nią. Z tyłu… A może obok niej?
Nagle usłyszała za plecami trzask łamanych gałęzi. Ktoś krył się z ciemnościach. Zresztą nie krył się, słychać go było wyraźnie. Wstała, przy gładziła sukienkę i nie oglądając się ruszyła dalej. Kroki za plecami słychać było coraz bliżej, jednak nie odwróciła się, by zobaczyć, kto to?
Cios w tył głowy był tak mocny, że upadła od razu. Przez zasnuwającą się ciemnością świadomość przebiegła krótka myśl:
– dziwnie, ale dobrze…
Kolejnych ciosów nie czuła.
* * *
- Przestań już, bo ją zabijesz!
- Niech ma za swoje, kurwa jedna!
- …?
- Ta suka zniszczyła mi życie.
- Pierdolisz. Znałem ją. Kiedyś….
- Chuj tam wiesz? W pierdlu przez nią wylądowałem.
- Pierwszy niewinny z ciebie, co?
- Zamknij ryja, bo i tobie przywalę!
* * *
- Gdzie idziemy druhu – głos ubranej w szary mundurek dziewczynki brzmiał ciepło, można w nim jednak było wyczuć nutkę strachu.
Siedmioosobowy zastęp zuchów karnie podążał za druhem drużynowym, który prowadził ich zarośniętą ścieżką gdzieś w głąb lasu. Wysoko, ponad koronami dostojnych drzew świeciło słońce, na dole jednak panowała szarość. Druh drużynowy tajemniczo położył rękę na ustach, nakazując milczenie. Maszerowali jeszcze przez chwilę.
- To tu – powiedział wreszcie, rozglądając się z uwagą.
Zobaczyli kopczyk dawno usypanej ziemi, a na nim prosty krzyż z brzozy, opatrzony niewielką tabliczką. By odczytać, co na niej napisano, trzeba było podejść z drugiej strony. Druh drużynowy zatrzymał ich jednak stanowczym ruchem ręki.
- Poczekajcie chwilę, opowiem wam coś – westchnął, bo nie wiedział, jak o tak smutnej historii rozmawiać z dziećmi. – Wiedzcie tylko, że tam, w ziemi leży coś bardzo cennego. Coś, czego coraz mniej na świecie. Coś, o czym nigdy nie można zapomnieć. Bo chociaż ta kupka ziemi wygląda jak grób, grobem nie jest. Jest memento. Przypomnieniem. Kto z was czyta napis?
Rękę podniosła ta sama dziewczyna, która pytała, dokąd idą. Cichutko przesza na druga stronę i wyraźnie akcentując każdy wyraz, powiedziała głośno:
Tu leży ETYKA. Nie zapomnijcie o niej!
zdjęcie; Kasia Rezler
Bardzo dobry i głęboki tekst. Daje do myślenia