Słuchajcie... K. rozpoczęła swoją opowieść zniżając głos, zapowiadało się ekscytująco! Słuchajcie! powtórzyła. Weszłam do środka a tam inny świat! Ludzie bez maseczek...

Nie potrzeba kalkulatora ani dyplomu z wyższej matematyki, żeby obliczyć że już od roku w codziennym życiu towarzyszy mam koronawirus, zwany fachowo Covid 19. Jak wielu moich znajomych, przechodziłam przez ten rok wiele faz emocjonalnych, związanych z pandemią. Najpierw był szok. Szok i niedowierzanie. Cholera!, dzieje się niemożliwe! Tak bywa na filmach katastroficznych, a nie tuż obok, w realnym życiu. Potem przyszła niepewność. Co teraz? Siedzimy zamknięci w domu. Cały świat się zamknął. Równolegle pojawił się strach. O najbliższych, o siebie, o przyszłość. Po nim gniew, skierowany bezpośrednio na rządzących. Za ich niekompetencję, brak empatii, rozgrywanie partyjnych interesów, zachłanność. Nieufność szła w parze z niepokojem. Niecierpliwił brak wizji i chaotyczność działań. Tym samym rosło poczucie zagrożenia. O rany! Tyle emocji. Strach, irytacja, czasami wściekłość i bezsilność. Smutek, rozpacz, poczucie beznadziei i samotności. Rozgoryczenie, zniechęcenie, bezradność. Pustka! Powoli jednak wynurzała się nadzieja, radość codziennego obcowania z najbliższymi, mącona troską o mieszkających daleko. Był uśmiech, czasem szczery czasem czysto terapeutyczny. Była radość z sukcesów i satysfakcja z podejmowanych nowych wyzwań. Słowem było inaczej, z tym że dokładnie tak samo jak w wielu latach, które już za nami.

Nauczyliśmy się żyć z wirusem. Nie można tego nazwać symbiozą, raczej wojną podjazdową. Bronimy się maseczkami, środkami dezynfekującymi, dystansem społecznym, atakujemy szczepionką, a wirus wciąż znajduje sposoby, by tego czy owego dosięgnąć, powalić, rozłożyć na łopatki. Nikt nie wie, co przyniesie przyszłość. Nawet wytrawni futurolodzy rozkładają ręce, przedstawiając coraz to nowe scenariusze.

Wracając do opowieści K. o świecie bez maseczek. Snuła tę opowieść u mnie w domu, przy stole zostawionym smakołykami jak z imienin cioci w stanie wojennym; galareta, ryba po grecku, śledzik, sałatka jarzynowa, naleweczki domowej roboty, itp. W ten jeden wieczór padło tyle słów, jakbyśmy chcieli nadrobić pół roku nieodbytych urodzin, grilli, sobotnio – weekendowych imprez przy kieliszeczku, wspólnych wyjść w góry, świętowania urodzin naszych dzieci… Niech cię Covidzie 19, szlag trafi jak najprędzej!

Rozgrzałam wczoraj FB, wklejając zdjęcie beli tkaniny w koronawirusowy deseń. Po porostu musiałam. Wolę wrzucać takie „perełki: niż kolejne zdjęcia kolejnych potraw (mniam, patrzcie co upitrasiłam) albo kolejnych zdjęć z zagranicznych wakacji (hej, patrzcie, gdzie to nie byłam). Wracając do fotki materiału w deseń koronawirusowy. Tło czerwone, a na mim charakterystyczne wirusy z wypustkami, dla odmiany w kolorze niebieskim: duże, średnie, małe. Żeby nikt nie miał wątpliwości o co „kaman”, gdzieniegdzie umieszczono napis COVID – 19. Lekko prowokacyjnie zapytałam; co byście sobie chcieli z takiego materiału uszyć? I poszło. Najpierw niedowierzanie, a potem lawina propozycji.

Mnie najbardziej spodobał się pomysł na okienne zasłony dla tych, którzy właśnie przechodzą kwarantannę, albo na zasłonki do gabinetów szczepień. Subtelne! Pościel na oddziałach covidowych wydała mi się propozycją z gatunku makabrycznych. Na pierwsze miejsce niemal od razu wysforowały się maseczki, ze wskazaniem: dla pracowników ministerstwa (sami domyślcie się którego? a może wszystkich). Ponadto; majtki (chyba jako antykoncepcja), piżamki (miłych snów), flagi (pozostawiają pole do wyobraźni, kogo oflagować może antyszczepionkowców?) Ktoś zapragnął mieć worek bokserski w ten deseń, ktoś inny suknię balową.

To chore; pojawił się też taki komentarz. No, nie wiem. Próbowałam wczuć się w rolę pomysłodawców covidowej tkaniny. Co sobie wtedy myśleli? Czy zastanawiali się, kto jest ich targetem? Kto to kupi? Bo materiał wcale nie jest tani, 27 zł za metr bieżący. Dla porównania materiały pościelowe można kupić w cenie 12 -18 zł za metr bieżący. Nie spytałam pań w sklepie, czy covidowy materiał schodzi. Leży na widocznym miejscu, nie sposób ominąć go wzrokiem.

Nie ma się z czego śmiać! Brak empatii... Z tymi komentarzami absolutnie się nie zgadzam. To paskudna choroba, ludzie umierają, a ozdrowieńcy borykają się z jej skutkami przez długie tygodnie. Pomimo tego nie zniknie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Nie wiemy, czy w ogóle zniknie. Trzeba się uczyć z nią żyć, oswajać z myślą, że jest/będzie obok przed długie lata. I czasami pozwolić sobie na śmiech z niej, na drwinę, na sarkazm, na humor. Dokładnie tak, jak koleżanka M. napisała w swoim komentarzu: poczucie humoru to dobry pomysł na oswajanie stresu.

Zatem w oczekiwaniu na świat bez maseczek rozbrajajmy koronawirusową bombę śmiechem, bo przecież każdy, nawet dzieciak w przedszkolu wie, że śmiech to zdrowie!