- Ty się weź lepiej i puknij w ten głupi łeb…
Bartek sapnął i rozejrzał się niepewnie. Był tutaj sam. Zupełnie sam. Co do tego nie miał najmniejszych wątpliwości. Siedział na gałęzi i piłował. Raczej uczył się piłować, bo chłopakom powiedział, że zna się na tej robocie. Dlatego przyszedł tu sam.
- Puknij się i to mocno… – głos był dźwięczny, lekko śpiewny i wcale nie dobiegał z dołu, bo pod drzewem nikogo nie było.
- Tu jestem – głos zamienił się w bardziej świergotliwy a Bartek ze zdumieniem spostrzegł, że mówi do niego wróbel. Zwykły szary wróbel, siedzący na gałęzi tuż obok. – Jeżeli odpiłujeszj, tu, w tym miejscu… – ptak sfrunął ze swojej gałęzi, sadowiąc się tuż przy ostrzu piły. – To zwalisz się na dół razem z konarem.
Do Bartka dotarł wreszcie bezsens tego co robi. Nie dotarł natomiast fakt, że gada z wróblem.
- Ty mówisz…
- Dziwne, co nie? Bo to wy, ludzie, jesteście panami świata i macie monopol na mądrość. Wiece, co jest najlepsze – głos wróbla aż ociekał sarkazmem. Bartek chciał zaprotestować, że przecież on taki nie jest. Już otwierał usta.
- Tylko nic nie mów. Nic nie mów! – szary ptaszek przekręcił łepek a Bartek poczuł na sobie jego wzrok. Mądry, przenikliwy. – Puszczę wycinacie… – machnął skrzydłami oskarżycielsko, z naganą.
- Ja nie wycinam! Ja walczę z tymi, którzy wycinają… – zaperzył się Bartek.
Wróbel jednak zdawał się nie słyszeć jego słów. Siedział zamyślony, wpatrując się w piłę, której ostre zęby zatopiły się w drewnie ledwo na kilka centymetrów. Wreszcie odezwał się.
- Opowiem ci pewną historię. Wydarzyła się wiele lat temu. Wiele pokoleń wróbli temu, ale ledwie jedno pokolenie ludzi. Brzmi jak bajka, ale bajka z bardzo smutnym zakończeniem. Zresztą wszystko w niej jest smutne. Lubisz smutne bajki?
Bartek nie odpowiedział. Patrzył na wróbla z ciekawością pomieszaną ze zdumieniem.
- Szkodniki, tak o nas mówiono – zaczął swoją opowieść szary ptaszek. – Rzecz się działa w Chinach, ponad pół wieku temu. Tym wielkim narodem rządził przywódca, cwany ale niezbyt mądry, za to pazerny na władzę. Wydawało mu się, że zna odpowiedzi na wszystkie pytania, nawet na te, na które nikt nie może znać. Wpadł na szatański pomysł, że my, wróble jesteśmy winne temu, że ze spichlerzy ginie ziarno na zasiewy. Ptaków było tak dużo jak Chińczyków, więc przywódca postanowił pozbyć się ptaków. Do swojego pomysłu przekonał niemal wszystkich współobywateli. Wszak historia uczy, że kłamstwo powtarzane po wielokroć wreszcie uznamy za prawdę. To się nazywa propaganda, którą kupuje ciemny lud…
- A ty niby skąd jesteś taki mądry? – oburzył się Bartek w imieniu całej ludzkości, bo na króciutką, bardzo króciutką chwilę, poczuł się bardziej solidarny z człowiekiem niż z przyrodą. Wróbel jednak nie zwracał na niego uwagi.
- To nie była pierwsza wojna ludzi z ptakami, była za to bardzo okrutna. Każdy wybierał broń, która mu pasowała. Chłopcy konstruowali proce, rozkochani w muzyce używali bębnów i piszczałek. Świetnie sprawdzały się chorągwie na długich drzewcach, Machano nimi wysoko, żeby żaden z moich współbraci nie mógł odpocząć, nawet na najwyższej gałęzi drzewa. Kucharki, gospodynie domowe łapały za garnki i chochle, i dawaj, hałasować. Bo nie wiem, czy ty wiesz, że taki mały ptak jak ja nie może być w powietrzu dłużej niż kwadrans. Potem musi chociaż na chwilkę usiąść i odpocząć. Nie dawano nam odpoczywać. Do dzisiaj moje serce płacze, gdy przypomnę sobie stosy martwych współbraci. Zginęły nas nie tysiące, a miliony, miliardy wręcz!
- I ty to pamiętasz, taki stary jesteś?
- Nie ja stary, tylko ty głupi – westchnął wróbel. – To pamięć pokoleniowa. My swoje dzieje zapisujecie w księgach, my nosimy je w sercu… – westchnął. – W trzy lata wytępiono w Chinach małe ptaki. I jak myślisz, poprawiły się plony na polach?
Bartek domyślał się, że było to pytanie retoryczne. Na wszelki wypadek jednak pokręcił przecząco głową.
- W pierwszym roku owszem, wydawało się, że zboża jest więcej. Jednak już w następnym na polu zamiast kłosów pleniły się owady, wszelkiego autoramentu. I szarańcza. Przy tym rozmnażały się jak szalone. Przecież nie miały wrogów, czyli nas, drobnego ptactwa. Wyjadały wszystko, co urodziła ziemia. Dla ludzi nie zostało nic. Z głodu zmarło niemal tak wielu Chińczyków, ile wcześniej ptaków udało im się zabić. Głód panował wiele lat – zamyślił się. – Dzisiaj znowu w Chinach żyją wróble. Ale wy, ludzie, zawsze znajdziecie sobie wroga. Kormoran wyjada ryby, komar kąsa do krwi, a żmija wpuszcza jad – wyliczał wróbel. – Kornik wyżera wam Puszczę, a skoro wyżera, trzeba wyciąć wszystkie drzewa. Bzdura goni bzdurę – urwał.
Bartek wiedział, że racja leży po stronie tego małego ptaszka a nie przedstawicieli homo sapiens, butnych władców planety.
– Wiesz co? To się nie może dobrze skończyć. Tak jak to twoje piłowanie gałęzi, na której siedzisz… głos wróbla docierał do młodego człowieka coraz ciszej i ciszej, aż zamilkł.
Bartek rozejrzał się. Gdzie podziała się gałąź, piła i samotne drzewo nad strumykiem. I gdzie jest mądry szary wróbel? Niemożliwe, żeby to był sen. A jednak. Młody człowiek leżał w łóżku, a stojący na nocnej szafce budzik brzęczał przeraźliwie. Jakby chciał zagłuszyć wciąż brzmiący w uszach Bartka głos wróbla: pamiętaj! nie dostaliście ziemi w darze od przodków, pożyczyliście ją od swoich dzieci!
Najnowsze komentarze