motto: Vis maior, quae humana infirmitas resistere non potest. (Siła wyższa to zdarzenie, któremu słabość ludzka nie jest w stanie się oprzeć.)
Przez siłę wyższą rozumie się zdarzenie nagłe, zewnętrzne, którego nie można przewidzieć i którego skutkom nie można zapobiec. Nam ludziom wydaje się tymczasem, że możemy wszystko. Szybciej, dalej, wyżej. Mocniej. Kozak! Da radę,
Ziemię już podbiliśmy. Bezkarnie wydłubujemy wszelkie dobra z jej wnętrza. Brutalnie eksploatujemy to, co rodzi, ciągle chcąc więcej i więcej. Zabieramy jej, a tym samym sobie, czyste powietrze, i niedługo nie będziemy mieli czym oddychać. Ale nawet tego nam mało. Bo tam, wysoko czeka Kosmos. W tę stronę wyciąga ręce Elon Musk. W blokach startowych ustawiła się już – gotowa do podboju Marsa albo i dalej, – jego armia, zwana SpaceX. „Sky is the limit” staje się powoli nieaktualne. Ekspansja „homo sapiens” sięga daleko poza niebo.
Czy aby na pewno jesteśmy tacy niezniszczalni? Czy aby na pewno jesteśmy panami świata i Wszechświata? Czy może tylko nam, zadufanym w sobie ludzikom tak się wydaje? Bo nagle, ni z tego ni z owego, wszystkie nasze działania, w każdej chwili może pokrzyżować siła wyższa. Pojawia się nagle i jest nie do zatrzymania. Ma w głębokim poważaniu nasze plany i pokazuje, że wobec jej potęgi jesteśmy cienkie Bolki.
Siła wyższa może obawiać się wszędzie, i w każdym momencie. Siła wyższa, w postaci erupcji wulkanu na Islandii (o niemożliwej do wypowiedzenia nazwie) zatrzymała kilka lat temu mojego małżonka na lotnisku we Frankfurcie. Szczegółowo zaplanowana podróż, i z iście niemiecką precyzją, o 9 rano spotkanie z zarządem, o 13-tej lunch, po nim negocjacje z kontrahentami, późna kolacja, hotel a rano powrót w domowe pielesze… I co, I psińco. Zamiast tego szaleństwo na lotnisku. Najpierw trzeba znaleźć, na Bóg wie której karuzeli, swój bagaż, a za bagażem biegali w tym samym czasie wszyscy pasażerowie. Potem dramatyczne poszukania miejsca do spania. Udało się, pomijając fakt, że hotel był 100 km od lotniska, gdzie udało się dojechać cudem „złapaną” taksówką. W łeb wziął misternie tkany plan mojego męża, oraz plany dziesiątek a nawet setek tysięcy innych. Tymczasem siła wyższa wyrzucała z islandzkiego wulkanu o trudnej do wypowiedzenia nazwie tony pyłów, zasnuwając nimi niebo nad połową Europy.
Sile wyższej, pod postacią powodzi tysiąclecia w 1997 roku, towarzyszyłam niemal od pierwszych kropli lipcowego deszczu. To był mój pierwszy rok pracy w Polskim Radiu Opole. Jako młoda reporterka na rubieży chciałam być wszędzie, dotknąć wszystkiego, poczuć, poznać. W sercu czułam misję, a w kieszeni świeże prawo jazdy. Rozlana Odra zatrzymała mnie w okolicach Lubszy, niemal siedem kilometrów od głównego koryta. Zatrzymała na chwilę, pokazując swój pazur, pokazując że może przykryć płaszczem wody niemal pół województwa. Nie bacząc na chlupot w kaloszach docierałam do ludzi, którzy z płaczem wybrali szlam z nowiutkich meblościanek, kupionych za zarobione w Niemczech marki. Zrywali napuchnięte wodą podłogi. A ich marzeniem na tu i teraz było suche łózko na nabrzmiałą zmęczeniem i rozpaczą noc.
Historia na przestrzeni wieków uczy, jak siła wyższa nieraz psuła nam ludziom szyki. W Pompejach dotykałam zastygłych w lawie przed setkami lat przedmiotów. Doczekały naszych czasów dlatego, że siła wyższa ziejąca lawą z Wezuwiusza skamieniła całe miasto, odbierając jego mieszkańcom przyszłość.
Zresztą po co daleko szukać! Tylko w XXI wieku, który trwa ledwie kilkanaście lat, siła wyższa pokazała swój pazur wiele, wiele razy. Tsunami, pożary nie do ogarnięcia, trąby powietrzne odbierające ludziom cały dobytek a często i życie. Fale upałów i trzęsienia ziemi. Huragany jak ten o wdzięcznej nazwie Katrina, jeden z najbardziej niszczycielskich w historii Stanów Zjednoczonych.
Kilka razy w moim życiu współtworzyłam Historię, Tak, tak! Tę przez duże H, lub byłam jej świadkiem. Chociażby pamiętny rok 1989, kiedy to Europa powoli zaczęła stawać się tak naprawdę wspólna, gdy zniknęła sztuczna bariera, zwana Murem Berlińskim. Albo gdy w 2001 r, z ramienia OBWE (Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie) uczestniczyłam w pierwszych wolnych wyborach w Kosowie.
Nie interesują mnie dywagacje, czy COVID-19 wydostał się z laboratorium czy podarowała go nam natura. Dotknął niemal całego świata, jak żadna inna ingerencja siły wyższej, nie licząc może deszczu asteroid wiele milionów lat temu.
Ja widzę to tak; musieliśmy czymś bardzo mocno rozzłościć Matkę Ziemię, że postanowiła utrzeć nam nosa. A zamykając w domach dać siebie czas na chwilę wytchnienia. Witając nowy 2020 rok życzyliśmy sobie, żeby był inny, żeby przyniósł nam coś wielkiego. I przyniósł, choć nie o pandemię prosiliśmy, a raczej o dużą wygraną w Totolotka. Dostaliśmy prezent, którego nikt nie chciał. Dlatego powinnyśmy być bardziej grzeczni (jako jednostka, naród, zbiorowość ludzka), bo kolejna ingerencja siły wyższej może okazać się ponad nasze ludzkie siły.
Też tak czuję. Człowiek nigdy nie poskromi Żywiołów Ziemi.