Proszę się nie zrażać formalnym początkiem. Warto przebrnąć przez tych kilka zdań oficjalnych dokumentów.

„…zważywszy, że ludzkość powinna dać dziecku to, co ma najlepszego,

Zgromadzenie Ogólne ONZ, w dniu 20 listopada 1959 r., proklamuje niniejszą Deklarację Praw Dziecka, aby zapewnić mu szczęśliwe dzieciństwo i korzystanie (…) z praw i swobód wymienionych w niniejszej Deklaracji.”

Jest jeszcze Konwencja o Prawach Dziecka, przyjęta przez Zgromadzenie Ogólne Narodów Zjednoczonych dnia 20 listopada 1989 r. gdzie można przeczytać, że „uznając, że dziecko dla pełnego i harmonijnego rozwoju swojej osobowości powinno wychowywać się w środowisku rodzinnym, w atmosferze szczęścia, miłości i zrozumienia (…)

Państwa/Strony w granicach swojej jurysdykcji będą respektowały i gwarantowały prawa zawarte w niniejszej konwencji wobec każdego dziecka…”

Polska ratyfikowała wyżej wymienioną Konwencję 7 czerwca 1991 r.

Stany Zjednoczone i Sudan Południowy to dwa państwa na świecie, które do tej pory tej Konwencji nie ratyfikowały!

Szklarska Poręba, 1997

Rzucone w słuchawkę telefonu łamanym angielskim: Papa, I love you – nic nie znaczy.

Bardziej szczerze, po polsku brzmi opowieść o dręczeniu kotów. Jednego zakopali żywcem. Przed kolacją. Innemu tato przywiązał puszki do ogona, a jeszcze innego polał benzyna i podpalił.

  • Tak zabawnie podskakiwał… – szczerbate buzie szczerzą się w uśmiechu.

W dziecięcych głosach nie słychać żalu ani współczucia.

Zresztą…

Kopa w ryja, wykręcić rękę, albo z główki komuś przywalić. Nie ma sentymentów. Ani dla kotów ani dla słabszych. Z główki i w ryja! A jak się ktoś nachyli, to z kolana w pysk. Taki jest ich świat.

Poznajcie:

Artura (lat sześć, lekko owalna twarz, prosty nos, żywe piwne oczy, mocno szczerbaty uśmiech, ciemnoblond włosy obcięte krótko, niedbale, opowiada żywo, z przejęciem),

Andrzeja (lat jedenaście, te same oczy, nos, zęby co Artur, w realu starsza wersja młodszego brata),

Sylwka (lat dwanaście, trudno odróżnić go od Andrzeja)

Kasię (lat pięć, wielkie niebieskie oczy patrzą z twarzy aniołka okolonej jasnymi, skręcającymi się w niesforne loki włosami),

Oktawię (lat czternaście, proste orzechowe włosy, rozdzielone równym przedziałkiem spadają na lekko pucułowate policzki, zgrabny lekko zadarty nosek i oczy, również orzechowe, patrzące gdzieś w dal, z lękiem i nadzieją; żeby nazwać ją zgrabną musiałaby zrzucić kilka kilogramów; gdy mówi coś ważnego lekko pochyla głowę).

Są rodzeństwem i mieszkają w Domu Dziecka w Szklarskiej Porębie.

Jest 1997 rok.

Andrzej za to kradnie rowery i co rusz przyjeżdżała po niego policja. Jest też mocno opóźniony w nauce. Rodzeństwu „matkuje” Oktawia, najstarsza z rodzeństwa.

Sen o rodzinie

Oktawia, Sylwek, Andrzej, Artur i Kasia czekają na wyjazd do Ameryki. Na nowe zabawki, nową szkołę. Na nowy dom, gdzie każdy będzie miał swój pokój. I przede wszystkim – na nową rodzinę. Amerykańską mamę i amerykańskiego tatę. Oraz babcie, dziadków, mnóstwo ciotek, wujków, kuzynów… Wszystkiego w nadmiarze, po amerykańsku.

Czekają na rodziców w pełnym tego słowa znaczeniu, stuprocentowych! Innych od tych w Polsce, biologicznych. Niby powinni kochać a oddali całą piątkę do domu dziecka i nie interesują się ich losem.

Amerykańska mama nazywa się Rita. Ma pociągłą twarz, wąskie usta, brązowe włosy do ramion i okulary. W jej uśmiechu jest coś twardego i surowego.

  • Gdy mówiliśmy znajomym, że zdecydowaliśmy się na adopcję, pytali:, bierzecie chłopca czy dziewczynkę… – opowiada patrząc prosto w oko polskiej kamery. – Gdy mówiliśmy, że pięcioro, łapali się za głowę i twierdzili, że zwariowaliśmy. Dla nas natomiast było ważne, że Polska nie pozwala rozdzielać rodzeństwa, dlatego wybraliśmy ten kraj. Nie ma nic bardziej okrutnego niż rozdzielenie rodzeństwa.

Otoczona wianuszkiem koleżanek z sierocińca Oktawia wtula się w robiony na szydełku kolorowy koc.

Są mili, całkiem w porządku – zwierza się.

Nie zna angielskiego, z nowymi rodzicami rozmawia „przez słownik”. Zna już kilka słów. Ciągnie ją do Ameryki. Tam będzie lepiej, Musi być lepiej! Bo co ma tutaj? Bidul.

– Czego tu żałować – chowa twarz w poduszkę, by osuszyć cisnące się do oczu mimo woli łzy. – Nie ma czego! Bo chyba nie tego zaścielonego kocem w kratkę tapczanu w czteroosobowym pokoju w sierocińcu.

O polityce Oktawia nie wie nic, czuje jednak, że Polska się zmiania. Może i na lepsze, ale na razie jest gorzej. W Ameryce będzie lepiej. Od razu. Tyle, że daleko od mamy. Mamę Oktawia kocha, bardzo! Nie rozumie dlaczego nie mieszka z mamą, tylko w sierocińcu. W niedzielę odlicza godziny, bo niedziela to dzień odwiedzin. Ich mama jednak rzadko przychodzi. Częściej tato. Czasami Oliwia ucieka z domu dziecka. Do mamy. Kilka godzin jest szczęśliwa a potem trzeba wracać. No ale przynajmniej tutaj, w Polsce mama jest niemal na wyciągnięcie ręki. Z drugiej strony gdzieś tam, daleko czeka na nią bogata Ameryka i nowa mama.

Dyrektorka Domu Dziecka w Szklarskiej Porębie żegna wyjeżdżających podniosłymi słowami i nadzieją w głosie

Ostatnia przed wyjazdem wspólna wyprawa do lasu. Chłopcy skaczą przez strumień, z trudem łapiąc równowagę na wilgotnych, śliskich głazach. Pomagają małej Kasi zejść po stromym zboczu. Na głazie przy potoku Sylwek zostawia pamiątkę po sobie, napis: Byłem tu, TS (Tillman Sylwek).

Ameryka ma twarz nowego papy. Okrągłą, z prostym nosem, wydatnymi ustami i włosami obciętymi na półokrągło. Na lotnisku czeka też nowa rodzina.

  • I am your cousin… actually aunt.
  • My name is Sylwek…

Pierwsze lody przełamane. Na dobry amerykański początek. Najwyższy czas, by Oktawia, Sylwek, Andrzej, Artur i Kasia zaczęli śnić swój prawdziwy amerykański sen, który stał się rzeczywistością.

Welcome to Ameryka!

Dom na przedmieściach St. Louis w stanie Missouri, z czterema sypialniami i mini – placem zabaw w piwnicy czeka na dzieci z Polski, tak jak przez lata czekał na biologiczne potomstwo Rity i Roberta Jurotich. Lata mijały i a dziecinne pokoje wciąż stały puste. Decyzja o adopcji pięciorga dzieci, z obcego kraju, tak odległego kulturowo jak Polska, w dodatku dzieci z problemami, z dysfunkcyjnej rodziny budzi wśród najbliższych i przyjaciół Rity i Roberta Jurotich wiele wątpliwości. Adopcyjni rodzice ich nie mają. Przed kamerami polskiej telewizji opowiadają o wielkiej szansie;

  • Chcemy by dzieci coś osiągnęły, skorzystały z edukacji, zrobiły coś konstruktywnego ze swoim życiem. I dla społeczeństwa.

Czternastoletnia Oktawia, której życie do tej pory obracało się pomiędzy matkowaniem czwórce starszego rodzeństwa a domem dziecka, ma proste plany na przyszłość, chce zostać fryzjerką. Dla Roberta, jej nowego taty, to trochę za mało.

  • Mam nadzieję że tutaj, w nowym domu i kraju postawi sobie bardziej ambitne cele i zechce być czymś więcej niż tylko zwykłą fryzjerką.

Zakupy pierwszych prawdziwych sportowych butów są dla jedenastoletniego Andrzeja jak wizyta w raju.

  • Fahne mam „najki”? Nowe – chłopak dumnie unosi buty do kamery. – Telewizujcie je!

Co poszło nie tak?

  • Prędko zrozumielismy, że musimy być surowi – kiwa głową Robert Jurotich. – Dzieci wyrastały z rodzicami, którzy je wykorzystywali, poniżali, a w efekcie zostawili. Miały tendencję do powtarzania brutalnych zachowań.

Rzeczywiście. Kamera wychwytuje, jak Sylwek ćwiczy na młodszym bracie ciosy karate. Wkłada w to sporo siły, nie markuje. Są kopniaki, szturchańce, przepychanki. Z takiego świata w Polsce ich zabrano. Ze świata, w którym zwykło się słuchać pięści a nie rzeczowych argumentów. Z główki, w ryja, a jak się nachyli, to kolanem w pysk… złe przyzwyczajenia i nawyki mocno zapisją się w psychice dziecka.

Jego zdaniem zło zaczęło się już w Polsce, gdzie dzieci nagle zaczynały ich wyzywać bez specjalnego powodu. Wyczytane w książkach metody wychowawcze Jurotichów nie sprawdzały się. O pomocy psychologicznej nikt nie pomyślał.

Pięć minus jeden

To właśnie Sylwek znika pierwszy z przestronnego domu Jurotich’ów na przedmieściach St. Louis w stanie Missouri. Ledwie osiem miesięcy po przyjeździe do Ameryki. Wersja dla realizatorów filmu, kręconego przez ekipę telewizyjną z Polski, dokumentującą tę niezwykłą adopcję brzmiała: Sylwester miał problemy z przystosowaniem się, przebywa na leczeniu, które ma mu ułatwić radzenie sobie z problemami z przeszłości. To będzie długi proces.

Amerykańscy adopcyjni rodzice coraz częściej i głośniej mówią o trudnej przeszłości dzieci z Polski. Że wywodzą się z alkoholowej rodziny, że nie zawsze przystają do ich oczekiwań. Dopiero teraz okazuje się, że przeszłość młodych Jurotich’ów – bo tak się teraz nazywają – stanowi poważny problem.

  • Dopiero teraz naprawdę zdałem sobie sprawę z tego, jak mało tak naprawdę wiedziałem o dzieciach – przyznaje Robert. Rita potakuje, mocno ściskając mężowską dłoń. – Oboje z żoną myśleliśmy, że jesteśmy gotowi zaadoptować pięcioro dzieci, które nie mówią po angielsku i pokancerowaną przez rodziców alkoholików osobowością.

Najmłodszy, Artur, wszczyna bójki w klasie. Andrzej jest mocno opóźniony w nauce, Oktawia walczy z chłopakami o dominację w ich grupie a Kasia miewa napady szału; tak po ośmiu miesiącach wspólnego rodzinnego życia wygląda sytuacja rodzinna widziana oczami Rity i Roberta. Najlepiej oceniają charakter Andrzeja. Chłopiec potwierdza to szczerbatym uśmiechem:

  • Mam nowych przyjaciół, za niczym w Polsce nie tęsknię…
  • Nauka idzie mi lepiej niż w Polsce, bo ktoś się nami interesuje – mówi do kamery zadowolona Oktawia. – Wszystko jest lepiej.

Już nie chce być fryzjerką. Może raczej policjantką, albo weterynarzem. Pamiętnik, który prowadziła po przyjeździe z Polski, wyrzuca do śmieci.

  • Już nie jest mi potrzebny!

Ile Polaka jest w Polaku?

W marcu 1998 roku, na adres Domu Dziecka w Szklarskiej Porębie przychodzi list od Sylwka. Jako adres zwrotny nie wpisano jednak domu Jurotichów, tylko adres ośrodka dla trudnej młodzieży.

Drogi Panie Prezydencie. Mam na imię Sylwek, jestem adoptowany i żyję w Ameryce – tak w listopadzie 2003 roku pisze Sylwek do Prezydenta, którym był wówczas Aleksander Kwaśniewski.

Sylwek kocha Polskę. Na nick w adresie mailowym wybrał nietypowe jak na Amerykę słowo: polskakielbasa. Dlatego, że kojarzy mu się w daleką ojczyzną. Ma już prawie 18 lat, a pod nosem sypnął mu się wąsik. Przyznaje, sprawiał Jurotichom kłopoty, bo już w Polsce lubił się bić.

Panie Prezydencie, mam dwie siostry i dwóch braci i chciałbym wiedzieć, gdzie oni teraz są. Jestem tu, w Ameryce jak więzień. Wyobraża sobie, że prezydent Polski prawie jak dobry szeryf z westernu, przyjedzie do Ameryki i go uratuje.

Sylwester jest w domu dla dzieci z problemami, tyle wie o nim rodzeństwo. On sam w listach określa to miejsce jako więzienie, tyle że dla młodszych. Karą, często stosowaną również wobec niego, jest izolatka.

W domu nowych amerykańskich rodziców, których nazwisko teraz nosi, mieszkał ledwie osiem miesiecy. Kolejnych pięć lat spędził w różnego typu zakładach dla „trudnych” chłopców.

Nie o takiej Ameryce marzył. Za Ocean jechał, żeby poznać Arnolda i Van Dama, twardzieli z filmów, żeby chodzić z nowym tatą na ryby i mieć fajną dużą rodzinę. W zamian dostał mu się amerykański poprawczak, z dala od rodzeństwa i kraju, w którym się urodził i wychował.

Pięć minus dwa…

Druga z domu Rity i Roberta na przedmieściach St. Louis w stanie Missouri znika Oktawia. Nie z własnej woli. Z woli adopcyjnej mamy trafia do szpitala psychiatrycznego. Tam mają ją wyleczyć z depresji. Potem nie chce już wracać do domu Jurotichów. Czuje, że oni też jej nie chcą.

W filmie jest scena, w której adopcyjny ojciec pomaga Oktawii przygotować się do zajęć z matematyki.

Rity również dobrze nie wspomina. Przede wszystkim za to, jak traktowała małego Artura.

Zniknięcie z domu Jurotichów Oktawii zbiega się z cudem. Wiele lat wcześniej lekarze zapewniali Ritę, że nie nigdy nie będzie miała własnych dzieci. Rita jednak zachodzi w ciążę, tak nieoczekiwaną jak burza gradowa w sercu pustyni. Gdy na świecie pojawia się jej biologiczny potomek, odsyła do domu dziecka dwójkę najmłodszych adoptowanych dzieci: Artura i Kasię. W domu z czterema sypialniami na przedmieściach St. Louis w stanie Missouri zostaje tylko Andrzej. Może dlatego, że jest posłuszny i robi wszystko, czego od niego wymaga. Ten sam sam Andrzej, który w Polsce kradł rowery i zakopał żywego kota.

Kto na to pozwolił?

Szybko, na wariackich papierach, tak po uważnej analizie wygląda – w opinii fachowców – adopcja Oktawii, Sylwka, Andrzeja, Artura i Kasi. Górę wzięły emocje.

Gdy na rozprawie adopcyjnej sędzia pyta Rity, co czuje, patrząc na pięcioro przestraszonych dzieci, kobieta odpowiada jednym słowem

To przesądza o sprawie. Wydaje się prosta i oczywista: pięcioro biednych i zaniedbanych dzieci z trudnej rodziny zazna szczęścia pod skrzydłami nowych, kochających rodziców w nowym bogatym kraju. Kraju z perspektywami, gdzie być może czeka ich kariera tupu: od pucybuta do milionera. Czegoż lepszego można im życzyć?

Nie ma miejsca na sceptycyzm. Nikt nie chce pochylić się nad tym, że małżeństwo bez rodzicielskiego doświadczenia bierze nagle pod swój dach piątkę dzieciaków z problemami, bez znajomości języka, uwikłaną w trudną przeszłość.

To ona odnajduje Oktawię, odepchniętą przez Ritę i Roberta.

Składanie puzzli

Pełnoletniość to granica, poniżej której człowiek w Ameryce ma związane ręce. Po jej przejściu można zacząć działać. Tak też robi Oliwia. Gdy tylko kończy 18 lat próbuje odszukać Artura i Kasię. Z książką telefoniczną na kolanach wydzwania do kolejnych domów dziecka. Nikt jednak nie chce udzielić jej żadnych informacji. Zbiera jej się na płacz na samą myśl o tym, że gdzieś tam, w jakimś domu, być może niekochani i niechciani, mieszkają jej młodsi bracia i siostra. Szuka ich na oślep, smutna i rogorczyona. Nie wie, że w USA instytucje rządowe mogą rozdzielać nie tylko adopcyjne rodzeństwo, ale również biologiczne rodziny.

Dwa ostatnie lata Sylwek spędza w ośrodku Battlefield w Kansas.

Raymond Thomson jest trenerem piłki nożnej. Relacja; coach – zawodnik zamienia się w relację; ojciec – syn. Trener Thomson wspomina, że podczas pierwszych wizyt w jego domu Sylwek zachowywał się jak sparaliżowany. Nie potrafił zaufać „nowym” rodzicom.

Marzy mu się też powrót do Polski i rozmowa z prawdziwym tatą. Szczera, w cztery oczy.

Zanim Oktawia rozpoczyna poszukiwanie zaginionego rodzeństwa, w wieku 16 lat trafia do programu Niezależne Życie. Dostaje niewielkie własne mieszkanie i możliwość pracy w systemie part-time. Wszystko układa się dobrze, brakuje tylko Sylwka, Andrzeja, Artura i Kasi.

Pomoc przychodzi tymczasem z innej strony. Oktawię odnajduje Jill Thomas, siostra Rity. Dziewczyna zbliżyła się też do „przyszywanych” dziadków. To Jill i rodzice Rity są przy Oktawii, gdy zdaje maturę.

Oktawia musi szybko wydorośleć. Rozważa, czy nie zostać pielęgniarką. To porządny zawód. Jej marzeniem jest znaleźć dobrą pracę i kupić dom, by mogli w nim dorastać jej młodsza siostra i bracia.

Bo Sylwka już odnalazła.

Jeden + jeden

Pierwszy raz spotkali się w Kansas, u jego nowej rodziny. Często rozmawiają o rodzeństwie: Kasi, Arturze, Andrzeju. Młodsze dzieci są wciąż pod prawną opieka Rity i Roberta, i to rodzice adopcyjni decydują, z kim mogą się kontaktować, a z kim nie. Zatem Rita może zabronić – i tak właśnie robi – kontaktów z biologicznym rodzeństwem.

Samochód Sylwka jest czerwony, z białymi pasami. Jak barwy Polski. Na błotniku błyszczy nalepka „I love Poland”, a obok lusterka powiewa niewielka, biało czerwona flaga.

Lubi mówić po polsku, szuka w internecie kontaktów z Polakami, słucha Edyty Górniak. Chce też odzyskać swoje prawdziwe nazwisko, Tilleman. Nie chce nazywać się Jutotich. Od adopcyjnych rodziców chce tylko aktualne zdjęcie młodszego rodzeństwa. Nie chcą mu go jednak przysłać.

Liczy, że tak jak w znalezieniu Sylwka, pomoże jej siostra Rity, Jill Thomas.

Piętnaście lat minęło…

Sędziego w Polsce Rita Jurotich zapewniała: rozdzielanie rodzeństwa jest okrutne, zetknęłam się z taką sytuacją i to było nie do zaakceptowania. Od chwili, kiedy obiecała obdarzyć miłością piątkę dzieci z sierocińca w Polsce minęło 15 lat.

Jest jesień 2012 roku. Niewielkie miasteczko Marshall w stanie Missouri dzieli od przedmieść St Louis ledwie 250 kilometrów autostradą stanową. To, jak na amerykańskie warunki, całkiem niedaleko. To tam po raz pierwszy spotkali się, dorośli już: Oktawia, Sylwek, Andrzej, Artur i najmłodsza: Kasia.

Gdy wyjeżdżała z Polski, miała ledwie cztery lata. W Ameryce, po opuszczeniu domu Jurotichów tuła się od jednej rodziny zastępczej do drugiej. Szczęśliwy dach nad głową znajduje również w Saint Louis, u Debbie Clifton i jej męża.

Czarę goryczy przelała historia z Arturem. Brat mieszka w sierocińcu zaledwie 5 kilometrów od nowego domu Kasi. Jednak Rita i Robert nie pozwalają na odwiedziny. Mają absolutną władzę nad nieletnimi adoptowanymi dziećmi. Debbie, kochająca Kasię jak prawdziwa matka, musi być posłuszna wytycznym Jurotichów. W przeciwnym razie mogą jej w każdej chwili odebrać dziewczynkę, w świetle prawa ich córkę. Nieważne, że adoptowaną.

Rodzina w komplecie

Marshall w stanie Missouri, to tam mieszka Oktawia z mężem i dwoma synkami. Nie spełniło się jej marzenie o wspólnym domu z rodzeństwem. Ma ich teraz jednak wszystkich pod swoim dachem.

  • Rodzina w komplecie – cieszy się Andrzej, z dumą pokazując wytatuowanego na piersi i brzuchu wielkiego orła.

Ameryka nie jest dla niego wymarzonym krajem do życia. Drogo i ludzie mało przyjacielscy. Ciepło wspomina Polskę, z której wyjechał jako jedenastolatek. Uważa, że tam byłby szczęśliwy.

  • Jestem Polakiem, który się wychował w Ameryce – zapewnia Sylwek – Polska to mój kraj. Żyję w Ameryce, to muszę się nauczyć kochać również ten kraj.

Ma amerykańską żonę. Właściwie to urodzoną w USA Kenijkę, której mama wciąż mieszka na Czarnym Lądzie. Brenda ma hebanową skórę, błyszczące czernią włosy i szeroki biały uśmiech. Płacze na wspomnienie smutnego dzieciństwa swojego męża.

Za Polską tęskni też Artur. Wcale nie uważa, że Ameryka to kraj wolności. O swoich adopcyjnych rodzicach ma jak najgorsze zdanie:

  • Robert potrafił mnie złapać i rzucić o ścianę… raz zaczął walić moją głową o samochód bo Rita powiedziała mu, że chciałem zabić ich dziecko, ale to nie była prawda. Ja sam byłem wtedy dzieckiem. To byli źli ludzie.
  • Szczęśliwą rodzinę udawaliśmy tylko, jak przychodzili goście. Potem znowu byliśmy więźniami – dodaje Andrzej.
  • Zamykali Kasię i Artura w osobnych pokojach. Gdy chcieli się dotknąć palcami pod drzwiami, Rita deptała im po palcach – wykrzykuje przejęty Sylwek.
  • Po co nas adoptowali, skoro potem pozbyli się nas – nie może zrozumieć Andrzej.
  • Spotka ich za to kara. Będą smażyć się w piekle. Tak działa karma – to słowa najmłodszej, Kasi. – Jurotichowie byli okrutnymi ludźmi. Nie wiem, po co nas adoptowali?

Siedzą wszyscy na wielkiej sofie w domu Oktawii w Marshall i analizują swoje dzieciństwo. Ich słowa brzmią raczej gorzko. Do chwili, gdy spojrzą po sobie. Wtedy przez gorycz przebija się ulga. I radość.

Rita i Robert Jurotich, pomimo wielokrotnych próśb, nie zgodzili się na rozmowę o swoich adoptowanych dzieciach. Wciąż mieszkają w Saint Louis w stanie Missouri.

Na Twitterze Sylwek pyta obserwujących jego profil o tanie bilety do Polski, na kwiecień.

Tekst powstał w oparciu o filmy dokumentalne Piotra Morawskiego i Ryszarda Kaczyńskiego:

Tata I love you (1999), Dom nad Missisipi (2003), Obietnica dzieciństwa (2013)

zdjęcie: kadr z filmu: Tata, I love you