Nie będzie lepszej okazji, by poruszyć ten temat, niż koniec stycznia. Czas, w którym od 30 lat gra w Polsce Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy. Miała być od święta, została na długie lata i do tej pory organizatorom akcji i wolontariuszom udało się zebrać miliard złotych. Wow, robi wrażenie, Ten miliard przekłada się na sprzęt, który trafił do polskich szpitali. Żeby nie być gołosłowną, wymienię tylko kilka pozycji, Na początek, rok 1994 – do biedniutkich polskich lecznic trafia 160 inkubatorów prosto z Japonii. W kolejnych latach powstają spójne programy pomocy jak: Program Leczenia i Zapobiegania Retinopatii Wcześniaków, Ogólnopolski Program Leczenia Pompami Insulinowymi Dzieci z Cukrzycą, Narodowy Program Wczesnej Diagnostyki Onkologicznej Dzieci I tak dalej!  I tak dalej! 

Tu mogą padać nazwy kolejnych programów, liczby i ważne informacje jak ta; w roku 2002 powstaje Program Powszechnych Przesiewowych Badań Słuchu u Noworodków. Dzisiaj jest to najlepszy tego rodzaju program na świecie. Do tej pory ponad 5 milionów dzieci zostało przebadanych w systemie w 100% finansowanym przez Fundację WOŚP.

Jednak nie chwalenie – w pełni zasłużone, przyznacie sami – osiągnięć WOŚP i jej dyrygenta Jurka Owsiaka jest tematem dzisiejszej bajeczki. Tematem jest coś, czego kwintesencją jest właśnie orkiestra; publiczne zbiórki w celu ratowania.

Te najbardziej spektakularne, budzące największe emocje przy jednoczesnym oburzeniu na system (zdrowia i dystrybucji leków) to te, gdzie aby uratować dzieciaka/dzieciaki z rdzeniowym zanikiem mięśni  (SMA) trzeba było uzbierać między 5 a 6 milionów złotych, bo tyle kosztuje terapia Zolgensma, nazywana najdroższym lekiem świata. Kilkanaście takich zbiórek obserwowałam, zawodowo i prywatnie, kilka wsparłam w różny, w tym finansowy sposób. Przy każdym kliknięciu jednak do głowy wracało pytanie, co do cholery jasnej jest tam takie drogie.

Te milionowe zbiórki poruszają najbardziej, bo żadna normalnie funkcjonująca w Polsce rodzina nie jest w stanie zebrać w inny sposób takiej kwoty, a ministerstwa odmawiały finansowania.

O wsparcie i pomoc innych proszą ludzie chorzy, których nie stać na samodzielne sfinansowanie leczenia, terapii, rehabilitacji. Wszak w Polsce służba zdrowia na pewno nie jest bezpłatna na poziomie wyższym niż wypisanie recepty na antybiotyk.

Kilka (kilkanaście lub kilkadziesiąt?) dużych portali całkiem niezłe prosperuje z organizacji takich zbiórek. Po wklikaniu adresu jednego z nich liczba publicznych zbiórek rzuca na kolana. A każda pilniejsza i bardziej tragiczna od kolejnej. Sam portal działa od dziesięciu lat, a licznik na szczycie strony dodaje i powiększa kwotę wparcia, która przepłynęła od jednych do drugich. Dzisiaj jest to prawie miliard siedemset tysięcy złotych. Notabene, ten licznik kręci się cały czas, czyli niemal w każdej sekundzie ktoś pomaga tym w potrzebie.

U Owsiaka miliard, tu blisko dwa miliardy. Góra kasy. A potrzeby ludzie mają nie tylko zdrowotne. Katastrofy, zakręty życiowe, czasami zwykły pech. Pamiętacie wybuch gazu w Szczyrku, gdzie zginęła cała rodzina. Dzięki zbiórce udało się wesprzeć tych, którzy zostali w żałobie. Niedawno zmarł mój znajomy ze studiów. Zostawił młodą żonę, synka wymagającego specjalistycznej opieki, dom w remoncie. Jakby mało było nieszczęść, ekipa budowlana zaprószyła ogień, spalił się dach i spora część nakładu jego najnowszej książki. Znajomi postanowili wesprzeć wdowę zbiórką. 

Trzeba pamiętać, że dla wielu prośba o pomoc to duże wyzwanie, czasami nawet wstyd. Nie wszyscy potrafią prosić o pomoc czy ją przyjmować. Przypomniała mi się kolejna historia z naszego miasta. Złodzieje połaszczyli się na 4 tysiące złotych, oszczędności niemal całego życia 99-letniej pani Ewy z Bielska Białej. Sprawę wzięli w swoje ręce wolontariusze jednej z lokalnych fundacji, a zbiórka na rzecz okradzionej nestorki przeszła najśmielsze oczekiwania. Na jej konto trafiło ponad pół miliona złotych.

Gdyby się tak zastanowić, w wielu przypadkach jest to po prostu wyręczanie państwa, które skubie nas podatkami. Potem te podatki znikają w jakiejś czarnej dziurze, zwanej na przykład publiczną służbą zdrowia. Takich czarnych dziur jest mnogość. Tymczasem ludzie z publicznych zbiórek łatają, gdzie się da. Sama pamiętam zbiórki na maseczki, gdy covidowa pandemia nas dopadła. Na szpitale, na wiele wiele innych rzeczy. Stąd gdzieś w zakamarkach umysłu kołacze mi myśl, że ten nasz kraj to jakaś jedna wielka Polska Rzeczpospolita Zbiórka Publiczna.

Na koniec mam perełkę, która dotarła dzisiaj do mnie za pośrednictwem poczty Facebookowej. Że maleńka biblioteka szkoła w niewielkiej gminie niedaleko Pcimia będzie wdzięczna, gdy wesprę ją książkami, bo te ich są już tak podarte i niezdatne do czytania, że rozpadają się dzieciakom w rękach. Więc jeśli macie na zbyciu książki dla dzieci, ślijcie je do Publicznej Szkoły Podstawowej w Chotczy. Bo jak nie my, to kto pomoże?