Od razu przyznam się bez bicia, nie jestem żeńską odmianą Supermena w wersji eko. Oj, nie. Zdarza mi się od czasu do czasu zgrzeszyć przeciwko Matce Gai. Podziwiam tych, którzy znajdują w domu miejsce na tuzin pojemników i segregują dosłownie wszystko. Ja czasami wyrzucę… Cholera, nie będę się tu publicznie do niczego przyznawać, bo jeszcze pojawią się u mnie tajni agenci (na przykład w wersji – tajemniczy klient), i zaczną grzebać w gęsto rozstawionych kubłach na śmieci.

Gdy już o śmieciach mowa, czas na kolejne wyznanie. Jestem słaba w wyrzucaniu, to znaczy należę do tej części ludzkości, która siedem razy obejrzy konkretny przedmiot zanim się go pozbędzie. Skutek: mocno zagracony dom! Ostatnio wzięłam się w garść i popakowałam: osobno ciuchy, osobno zabawki i maskotki, osobno książki… Z tym, że jeszcze do niedawna nie bardzo bardzo wiedziałam co z tym tałatajstwem zrobić, bo wyrzucić przecież szkoda 😉

Ktoś mądry powiedział: jak nie wiesz co zrobić, zapytaj Wszechświat. Tak gdzieś na pewno czeka gotowe rozwiązanie. Posłałam więc pytanie w kosmos… i dosłownie, w odpowiedzi na moje zapotrzebowanie Fundacja Arka wystrzeliła z akcją: Daj rzeczom drugie życie, oraz Książka wspiera bohatera. Teraz ze spokojnym sumieniem zapakowane wcześniej wory zanoszę tam właśnie, dając wciąż fajnym rzeczom i książkom drugie, trzecie i czwarte życie!

Dygresja; drugie życie rzeczy jest na wskroś ekologiczne, ale nie wpływa dobrze na ekonomię. Dlaczego? Skoro używamy tych samych produktów, nie trzeba produkować nowych. Fabryki ograniczają produkcję, a tym samym zatrudnienie, ludzie nie mają pracy i pieniędzy. Kupują jeszcze mniej, kolejne fabryki do zamknięcia… Społeczeństwo ubożeje, a do pieca zamiast ekologicznego opału pakuje śmieci.

Z tym, że marna ze mnie ekonomista, więc może ten wywód nie jest do końca prawdziwy.

Co do jednego nie mam natomiast wątpliwości. Jednym z głównych grzechów przeciwko ziemi, ludziom, zwierzętom i całemu kosmosowi jest bezmyślne wycinanie drzew. Zarówno globalne (lasy deszczowe i cały ten wątek), jak i lokalne, czyli jak tylko komuś coś nie zapasuje, łap za piłę i ciach. Niby po problemie. Czy aby jednak na pewno?

A już najbardziej irytuje i denerwuje mnie pozbawianie drzewa korony, zostawianie bezlistnego kikuta ze słowami: no przecież drzewa nie ściąłem. Albo tłumaczenie: musiałam ściąć, bo tyle liści było do grabienia…

Jana Kaczmarka z Kabaretu Elita uwielbiałam od dziecka i do dziś brzmi mi w uszach śpiewana przez niego dobrych parędziesiąt lat temu piosenka:

Zanim zdechnie w oceanie struty ropą śledź ostatni

A ostatniej trawy źdźbło przykryje pył,

Zanim w Leśniczówce Pranie gigantyczny motel stanie,

Zanim ciszę leśną zmąci jazgot pił,

Zanim zniknie pod betonem osiedlowych skwerków reszta,

A w piwnicy odda ducha szara mysz,

Zanim wszystko co zielone, co w pachnącej trawie mieszka

Na podeszwach rozniesiemy wzdłuż i wszerz.

Konkluzja nasuwa mi się taka. Wiele z tej pisanej w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku piosenki stało się faktem. Morza i oceany duszą się od zalegającego w nich plastiku, batalie z pyłem i smogiem przegrywany, w sercu Puszczy Noteckiej, w rezerwacie ptactwa jakiś krezus buduje sobie gargantuiczny pałac z wieżyczkami do samego nieba, leśną ciszę Puszczy Białowieskiej, Mierzei Wiślanej i niemal każdego zakątka Polski od prawie czterech lat mąci jazgot pił! Ten sam jazgot zbyt często słychać w Bielsku-Białej. O wielkich, spektakularnych wycinkach informują media, wciąż alarmując o kolejnych. Te mniejsze, codzienne dostrzegamy sami, bo znienacka przed oczami pojawiają się widoki, wcześniej zakryte zielenią liści. Robi się coraz bardziej łyso i łyso!

Refren cytowanej wcześniej piosenki Jana Kaczmarka zaczyna się od słów:

Do serca przytul psa,

weź na kolana kota (…)

Jest jeszcze o pchle, wijącym się bluszczu i zapylaniu georginii. Od siebie dołożę; połóżcie się czasami na zielonej trawie, ale tak bez koca. Albo przytulcie się do drzewa, tak mocno jak się da, i na dłużej niż kilkanaście sekund (co bardziej wrażliwsi mogą wcześniej spryskać się preparatem przeciwko kleszczom, bo tych przedstawicieli świata przyrody wyjątkowo nie lubię).

Od razu przyznam się bez bicia, nie jestem żeńską odmianą Supermena w wersji eko. Oj, nie. Zdarza mi się od czasu do czasu zgrzeszyć przeciwko Matce Gai. Podziwiam tych, którzy znajdują w domu miejsce na tuzin pojemników i segregują dosłownie wszystko. Ja czasami wyrzucę… Cholera, nie będę się tu publicznie do niczego przyznawać, bo jeszcze pojawią się u mnie tajni agenci (na przykład w wersji – tajemniczy klient), i zaczną grzebać w gęsto rozstawionych kubłach na śmieci.

Gdy już o śmieciach mowa, czas na kolejne wyznanie. Jestem słaba w wyrzucaniu, to znaczy należę do tej części ludzkości, która siedem razy obejrzy konkretny przedmiot zanim się go pozbędzie. Skutek: mocno zagracony dom! Ostatnio wzięłam się w garść i popakowałam: osobno ciuchy, osobno zabawki i maskotki, osobno książki… Z tym, że jeszcze do niedawna nie bardzo bardzo wiedziałam co z tym tałatajstwem zrobić, bo wyrzucić przecież szkoda 😉

Ktoś mądry powiedział: jak nie wiesz co zrobić, zapytaj Wszechświat. Tak gdzieś na pewno czeka gotowe rozwiązanie. Posłałam więc pytanie w kosmos… i dosłownie, w odpowiedzi na moje zapotrzebowanie Fundacja Arka wystrzeliła z akcją: Daj rzeczom drugie życie, oraz Książka wspiera bohatera. Teraz ze spokojnym sumieniem zapakowane wcześniej wory zanoszę tam właśnie, dając wciąż fajnym rzeczom i książkom drugie, trzecie i czwarte życie!

Dygresja; drugie życie rzeczy jest na wskroś ekologiczne, ale nie wpływa dobrze na ekonomię. Dlaczego? Skoro używamy tych samych produktów, nie trzeba produkować nowych. Fabryki ograniczają produkcję, a tym samym zatrudnienie, ludzie nie mają pracy i pieniędzy. Kupują jeszcze mniej, kolejne fabryki do zamknięcia… Społeczeństwo ubożeje, a do pieca zamiast ekologicznego opału pakuje śmieci.

Z tym, że marna ze mnie ekonomista, więc może ten wywód nie jest do końca prawdziwy.

Co do jednego nie mam natomiast wątpliwości. Jednym z głównych grzechów przeciwko ziemi, ludziom, zwierzętom i całemu kosmosowi jest bezmyślne wycinanie drzew. Zarówno globalne (lasy deszczowe i cały ten wątek), jak i lokalne, czyli jak tylko komuś coś nie zapasuje, łap za piłę i ciach. Niby po problemie. Czy aby jednak na pewno?

A już najbardziej irytuje i denerwuje mnie pozbawianie drzewa korony, zostawianie bezlistnego kikuta ze słowami: no przecież drzewa nie ściąłem. Albo tłumaczenie: musiałam ściąć, bo tyle liści było do grabienia…

Jana Kaczmarka z Kabaretu Elita uwielbiałam od dziecka i do dziś brzmi mi w uszach śpiewana przez niego dobrych parędziesiąt lat temu piosenka:

Zanim zdechnie w oceanie struty ropą śledź ostatni

A ostatniej trawy źdźbło przykryje pył,

Zanim w Leśniczówce Pranie gigantyczny motel stanie,

Zanim ciszę leśną zmąci jazgot pił,

Zanim zniknie pod betonem osiedlowych skwerków reszta,

A w piwnicy odda ducha szara mysz,

Zanim wszystko co zielone, co w pachnącej trawie mieszka

Na podeszwach rozniesiemy wzdłuż i wszerz.

Konkluzja nasuwa mi się taka. Wiele z tej pisanej w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku piosenki stało się faktem. Morza i oceany duszą się od zalegającego w nich plastiku, batalie z pyłem i smogiem przegrywany, w sercu Puszczy Noteckiej, w rezerwacie ptactwa jakiś krezus buduje sobie gargantuiczny pałac z wieżyczkami do samego nieba, leśną ciszę Puszczy Białowieskiej, Mierzei Wiślanej i niemal każdego zakątka Polski od prawie czterech lat mąci jazgot pił! Ten sam jazgot zbyt często słychać w Bielsku-Białej. O wielkich, spektakularnych wycinkach informują media, wciąż alarmując o kolejnych. Te mniejsze, codzienne dostrzegamy sami, bo znienacka przed oczami pojawiają się widoki, wcześniej zakryte zielenią liści. Robi się coraz bardziej łyso i łyso!

Refren cytowanej wcześniej piosenki Jana Kaczmarka zaczyna się od słów:

Do serca przytul psa,

weź na kolana kota (…)

Jest jeszcze o pchle, wijącym się bluszczu i zapylaniu georginii. Od siebie dołożę; połóżcie się czasami na zielonej trawie, ale tak bez koca. Albo przytulcie się do drzewa, tak mocno jak się da, i na dłużej niż kilkanaście sekund (co bardziej wrażliwsi mogą wcześniej spryskać się preparatem przeciwko kleszczom, bo tych przedstawicieli świata przyrody wyjątkowo nie lubię).

Tym samym włączam się do zyskującego coraz więcej zwolenników nurtu, pod hasłem: zróbmy coś dla naszej planety zamian będzie za późno. Opcja pierwsza; doprowadzimy ziemię do takiej degrengolady, że poza klimatyzowane pomieszczenie będziemy wychodzić w maseczkach, jak to się już dzieje w kilku azjatyckich krajach, a na dokładkę w nieprzepuszczających powietrza kombinezonach. Opcja druga jest bardziej drastyczna. Ziemia potraktuje nas – ludzkość – jak wirusa i zapragnie się pozbyć ze swojej powierzchni. Wtedy nawet na ucieczkę na Marsa będzie za późno.