O piątej rano, 15 grudnia, we wtorek, wyszłam przed dom, do ogródka. Chwilę wcześniej odstawiłam męża na pociąg do Warszawy. Planowałam jeszcze dospać, może nawet do ósmej. – Tak tam rześko, pomyślałam. Kusiło! – Może się nie rozbudzę tak całkiem – powiedziałam do siebie, a pies machaniem ogona poparł pomysł. Wyszłam więc, i po chwili pochłonęła mnie ciemność, cisza i chłód grudniowego poranka. Itak pięknie rozgwieżdżone niebo, że aż dech zaparło. (Pewnie lekki mrozik miał w tym swój udział). I nagle, nad południowo zachodnim horyzontem przemknęła wiotka smuga światła. Spadająca gwiazda? pomyślałam. Na życzenie zabrakło czasu. Tak, spadająca grudniowa gwiazda z roju Geminidów.

Każdy z nas ma głęboko w sercu ukryte marzenia. Aktywują się w rożnych momentach. Na przykład, gdy spadają gwiazdy. Gdy uświadomimy sobie, że nasze życie zrobiło się dziwnie puste. A już najczęściej wtedy, gdy Stary Rok wymienia się na kalendarze z Nowym. Wtedy wręcz włącza się myślenie obligatoryjne: nowy rok, nowe wyzwania, nowe marzenia, nowe pomysły!

Noc sylwestrową na przełomie lat 2019/2020 spędziłam na „domówce”, w gronie znajomych. Życzeń było moc, głównie, żeby nadchodzący rok był lepszy, bla, bla bla… Opadło mnie wtedy nieodparte przekonanie, że ten rok, który ma w siebie dwie dwudziestki, będzie dla mnie mnie cudowny. Co do jego cudowności… tfu, na psa urok! wciąż żyję i jestem zdrowa.

Gdy we wspomniany wcześniej wtorkowy poranek spadała mi z nieba gwiazdka, nie zdążyłam pomyśleć marzenia. Żaden problem. Wszechświat wie dokładnie, co mi się marzy, oprócz pokoju na świecie, oczywiście.

Na jednej ze ścian w moim ulubionym pokoju wisi mapa marzeń, ale taka sprzed dwóch lat. Wisi, bo jest tam jeszcze wiele marzeń niespełnionych, jak to o wyjeździe na Zanzibar. Wisi jednak przede wszystkim dlatego, że większość marzeń na rok 2020 trzeba było wyrzucić do kosza na śmieci, zanim jeszcze starannie wycięte z wielu gazet obrazki nakleiłam na wielki arkusz bristolu. Marzec roku 2020 pogrzebał marzenia całkowicie. Nie tylko moje.

Człowiek istotą dziwną jest – jakby powiedział mój mistrz Joda. Przy mistrzach pozostając, od lat robię sobie podśmiechujki, zaśmiewając się z postów na stronce „Zdelegalizować coaching i rozwój osobisty”, po czym co robię? Zostaję coachem ;-). Dlaczego? Bo naprawdę jestem mocno przekonana, że to my najlepiej znamy odpowiedzi na wszystkie pytania, dotyczące nas samych. Odpowiedzi trzymamy gdzieś głęboko, w zakamarkach naszego umysłu, z może duszy, tylko nie zawsze wiemy, jak do nich dotrzeć. Dobry coach, naprawdę dobry, nie w typie szarlatana: możesz wszystko, świat leży u Twych stóp, tylko rusz dupę… pomoże wydłubać z jestestwa to, co najlepsze. I pchnąć takiego delikwenta do przodu, rozwinąć mu ugniecione skrzydła. Można nad tym oczywiście pracować samodzielnie, używając techniki zwanej „burzą myśli” (to taka „burza mózgów”, tyle że w wersji jednoosobowej). Nie żebym była przeciwna korzystaniu z pomocy innych, Warto słuchać mądrzejszych, pod warunkiem, że są mądrzejsi i działają z intencją pomocy.

OK, tyle moich uczoności w temacie. Wracamy do marzeń.

Czy prawdą jest, że wspomnienia cofają nas do przeszłości, a marzenia pchają do przodu. Szperając w odmętach internetu, znajdziemy oczywiście wiele pięknych sentencji o marzeniach. Zamiast przytaczać je tu na pęczki, zapytam Was, moi Czytelnicy; czym są dla Was marzenia? No, czym? Dajcie sobie chwilę, żeby się nad tym zastanowić. Dlatego stawiam nie trzy, a sześć kropek……

I dalej. Co zrobić, by nasze marzenia nie umościły się w sferze pobożnych życzeń, tak jak wiele noworocznych postanowień umiera już w kilka dni po tym, gdy opuści nas posylwestrowy kac.

Moją tajemną mocą jest wielka biała kartka, i do wyboru: zestaw pisaków lub wyciętych z kolorowych gazet zdjęć, sentencji, nagłówków, wszystkiego co mi się spodoba. Obydwa zestawy służą do tego, by marzenia zebrać w w głowie, a potem przerzucić na papier. I ta czynność jest dla mnie kluczowa: przelać na papier. Robię to w dwóch wersjach. Pierwsza z nich, to mapa marzeń: na wielkiej płachcie bristolu naklejam wybrane sercem, przemawiające do mojej wyobraźni zdjęcia, frazy, fragmenty pasujące do mojej układanki. Zabawa dla dzieci do lat pięciu, powie ktoś. I dobrze! Czyż wielu z nas nie marzy skrycie, by znów być dzieckiem, by w magiczny sposób przenieść się w czasy, gdzie największym dylematem był wybór m iędzy lizakiem a lodami truskawkowymi.

Jest tez wersja dla tych, którzy wolą pisać. W zeszyciku (albo na rzeczonej wielkiej płachcie) wypisz swoje marzenia. Nie pięć, nie dziesięć nawet, ale tak z pięćdziesiąt, a może i sto. Nie mam tylu marzeń; powie ktoś. Owszem, masz! Tylko upchane gdzieś bardzo głęboko, stłamszone przez przygniatającą codzienność. Wyciągnij je, odkurz, wypoleruj, a potem zabieraj się do ich spełnienia. Natychmiast! Nie czekając na gwiazdkę z nieba czy Nowy Rok.

No? Na co czekasz? zapytuję.