Po pogryzieniach na nadgarstkach nie ma już śladu. Jak do nich doszło? Jakoś tak zaraz na początku, Major był u nas ledwie kilka tygodni, „przejęty” z innego domu za agresywne zachowania. Miał ledwie osiem miesięcy, a już byliśmy jego trzecim domem. Tego dnia poszłam z nim do psiego fryzjera. Kąpiel mu się nawet spodobała, schody zaczęły się gdy trzeba było dosuszyć gęste futro spaniela, a szczególnie wrażliwe łapy i uszy. Półtorej godziny spędzone na groomerskim stole mocno go wkurzyło. W domu przypomniałam sobie, że trzeba mu z powrotem ubrać przeciwpchelną obrożę. Usiałam na schodach, Pies stał przede mną i całym sobą sygnalizował, żebym mu dała spokój, że ma na dzisiaj dość. Nie posłuchałam ostrzeżenia i dalej manipulowałam przy obroży. Następne co poczułam to ostre kły na moich nadgarstkach. Nawet tak bardzo nie bolało, zimne okłady przez kilka godzin, zagoiło się pięknie i bez śladu.

Gdy opowiadam tę historię znajomym, często pada pytanie: i co mu zrobiłaś? Jak go ukarałaś? Nijak, odpowiadam. No, ale przecież cię pogryzł, słyszę oburzenie. Owszem, pogryzł mnie, ale czyja to była wina? Jego czy moja? Pies miał za sobą półtorej godziny traumatycznych przeżyć, jasno informował, żebym mu dała spokój, a ja zlekceważyłam jego ostrzegające warczenie. Słowem, sama się o to prosiłam. Więc za co karać psa?

Mam wiele szacunku, i w miarę możliwości wspieram działania wolontariuszy, upominających się o prawa zwierząt. Czytam opisy interwencji w miejscach, gdzie zwierzęta traktuje się gorzej niż sprzęty w gospodarstwie. Psy uwiązane na krótkim łańcuchu przy budzie, głodzone. Gdy przestaną spełniać użyteczną funkcję pilnowania domu i dobytku, pozbywa się ich za pomocą siekiery (to wersja humanitarna, o niehumanitarnych nawet staram się nie myśleć) i bierze nowego, młodego. Jakaś suka w okolicy zawsze urodzi jakiegoś kundla. Tak było za dziada, za pradziada, jest i teraz.

Osobny rozdział stanowią zwyrodnialcy, znęcający się nad zwierzętami dla sadystycznej przyjemności. Nie będę tu przytaczać brutalnych opisów, pełne są ich łamy gazet, portale internetowe czy dedykowane strony w mediach społecznościowych. Tego się potem nie da odzobaczyć, albo tak po prostu wyrzucić z pamięci. Przestałam się już nawet zastanawiać, skąd w niektórych ludziach bierze się takie okrucieństwo. Zwykle przykładamy do innych swoja miarę, ale świat nie składa się tylko z osobników wrażliwych na krzywdę.

Chwilowo w głowie siedzi mi historia sprzed kilku dni z pobliskich Czechowic Dziedzic. Wolontariuszka z fundacji działającej na rzecz ochrony psów, wraz z narzeczonym chciała sprawdzić warunki, w jakich trzymany był czworonóg z interwencji. Wiecie jak się ta interwencja zakończyła? Pobiciem niemal do nieprzytomności narzeczonego wolontariuszki. Sprawę zgłoszono na policję, z pewnością trafi do sądu. Tylko co z tego? Bo pomyślcie, czego wobec zwierząt – psa, kota – zwykle bezbronnych, mogą się dopuścić ludzie, którzy tak potraktowali innego człowieka. I dlaczego? Bo stanął w obronie krzywdzonego zwierzęcia.

Dlatego jestem pełna podziwu dla każdego pojedynczego wolontariusza, który poświęca swój czas, a często i pieniądze, by ratować krzywdzone zwierzęta. Co z tego, że nazywamy je braćmi mniejszymi, że autorytety moralne jak chociażby papież Franciszek wzywają do szanowania, bo każde życie jest ważne. Przecież to tylko pies, kot, sarna, gołąb… lista jest długa!

To tylko tygrys. Pamiętacie sprawę sprzed roku. Przypomnę w kilku słowach: Dziesięć tygrysów w ciasnych klatkach w ciężarówce zatrzymano na granicy polsko – białoruskiej. Do Dagestanu w Rosji wiozła je dwójka Włochów. (…) Były transportowane w małych klatkach, nieodpowiednio żywione. Leżały we własnym moczu i odchodach. Jeden z 10 drapieżników padł. Miał zatkany przewód pokarmowy. Od razu w głowie odpala mi się przeczytana jakiś czas temu wypowiedz jednego z polskich posłów (sic); Zwierzęta nie są obywatelami. Nie widzę powodu, dla którego mielibyśmy bronić zwierząt, czy troszczyć o inne gatunki. Inne gatunki nie będą się troszczyły o nas.

Nie będę tych słów komentować. Każdy z Was, kochani czytelnicy musi przepuścić ją przez własną wrażliwość. Ja tylko na koniec jeszcze odniosę się do przewrotnego lekko tytułu; jak zadbać o sługę. Prawda jest taka, że przez wieki uczyniliśmy zwierzęta swoimi poddanymi, swoimi sługami. Nie ma czegoś takiego jak środowisko naturalne psa, a z dania na dzień, w związku z ekspansją człowieka, kolejne gatunki tracą swoje środowisko naturalne. Pies, koń, kot, świnia, kura (znowu długa lista) od lat służą człowiekowi. A o sługę trzeba dbać. Szanować, dobrze karmić, przysposabiać częściej używając marchewki niż kija.

A na koniec, życzenia dla posła Ziemowita, tego od troszczenia się o własny gatunek; polecam obejrzeć Paletę Małp!